Lipowa Aleja wiedzie od bramy głównej do bramy pałacu hrabiego Paca. Dzisiaj pięknie wybrukowana, z ławeczkami i latarniami. Lipy jednak się nie zmieniły, nadal są oszałamiająco piękne.
Pałacowa brama - podjazd. Jedyne co zostało z neogotyckiego pałacyku myśliwskiego pana hrabiego. Na jej schodach z płatków kwiatów tworzyłyśmy bajeczne komnaty Calineczki, suknie, toalety. Z ozdobnych kawałków cegieł powstawały meble magicznego pałacyku księżniczki.
Minęło trzydzieści lat, a brama zdaje się nie zmieniła się nawet na jotę.
Wieżyczka, którą wtedy nazywaliśmy Bocianią Wieżą. Jedna z czterech, która została odbudowana. Kiedy byłam dziecięciem, wokół niej ustawione było wówczas rusztowanie.Tam budowałyśmy nasz domek, urządzając wnętrze z desek wyłamanych z rusztowania, koców i poduszek przytarganych z domu, wiktuałów wyszabrowanych w piwnicach. Ciekawe, lepszy był ten domek pod Bocianią Wieżą niż domek zabawowy, który stał na placu zabaw.
Kilka detali architektonicznych: rodowe lilie herbu Paców rozrzucone tu i ówdzie na ścianach pałacyku.
Lilia na pałacowej bramie.
Lilijki na Bocianiej Wieży.
Lilie w rozetce.
Kapitol kolumienki Bocianiej Wieży.
Brama wiodąca do podziemi. Legenda mówi, że gdy do pałacu hrabiego przybył oddział wojska, mający aresztować Paca za udział w Powstaniu Listopadowym, hrabia poprosił o chwile na przebranie się. Udał się do swojej garderoby i zniknął. Gdy żołnierze włamali się do komnaty i otworzyli drzwi szafy, okazało się, ze w szafie ukryte było wejście do podziemi. Tam, w wysokim i szerokim tunelu, czekała na hrabiego karoca. Gdzie znajdował się wylot tunelu, legenda już nie wspomina. Hrabia Pac uciekł zaborcom i udał się na emigrację.
Stawy, niegdyś zapełnione rybami, dzisiaj zarosłe rzęsą. Opuszczone i opustoszałe. Nikomu niepotrzebne wylęgarnie komarów.
Zastawa popadająca w ruinę.
Rzeka Rospuda. Tutaj było kąpielisko najmłodszych dzieci. Woda płytka, bez problemu można przejść na drugą stronę. Woda krystalicznie czysta.
Dzisiaj brzeg porośnięty trzciną, ponad trzydzieści lat temu piaszczysty i miły dla stóp. Na drzewie wisiała lina, na której można było się huśtać.
Most przerzucony and Rospudą. Tutaj kręcono scenę z serialu "Czarne chmury". Pod tym mostem wierny Kacper zanurzał się kryjąc się przed pogonią księcia elektora brandenburskiego.
My, dzieciaki, z radością się tu pluskaliśmy, dziwiąc się, jak ten Kacper mógł się cały zanurzyć w tak płytkiej wodzie.
A to paskudztwo, przekleństwo wakacji na tych terenach: barszcz Sosnowskiego, czyli tak zwana ruska kukurydza. Moja wrażliwa skóra reaguje na pyłki tego paskudztwa.
Pusty zdziczały sad - jedyne co pozostało po bajecznym jak na tamte czasy placu zabaw. Czegóż tutaj nie było: kilka rodzajów huśtawek, domek, drabinki, wieża, scena i masa innych atrakcji.
Augustów i jego słynny kanał. Chyba do dzisiaj jedna z największych atrakcji turystycznych miasta nazwanego na cześć króla Zygmunta Augusta.
Ciekawe, o czym myślała moja mama patrząc na wody kanału i pływające po nich kaczki?
W przedostatni dzień pobytu, za namową Pani Sąsiadki, pojechałyśmy na umówione spotkanie w Raczkowskim Domu Regionalnym: magicznym miejscu, w którym siłami jednej osoby, niesamowitej pani Anny Doroty Halickiej, która na rowerze przywoziła pierwsze eksponaty z okolicy, darowywane jej przez mieszkańców, powstało coś w rodzaju muzeum ziemi raczkowskiej.
Piękne koronki i przybory piśmiennicze.
Salonik z okrągłym stołem.
Te puchate poduszki, makaty i haftowana bielizna.
Wielkie krosno poziome, które chętnie sama bym przytuliła do piersi.
Kołowrotek, a obok prządka z kołowrotkiem do zabawy dzieciątek.
I tutaj mogłam się popisać swoją wiedza na temat przeznaczenia niektórych przedmiotów, widzianych na tym zdjęciu, a o których pani Ania nie miała najmniejszego pojęcia.
Wejście do domku od strony podwórka.
Następnego dnia pożegnałam Dowspudę, Raczki i okolice. Nigdy już tam nie pojadę w odwiedziny do babci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz