Słuchając audiobooka Astrid Lindgren "My na wyspie Saltkrakan" i zachwycając się owa niesamowitą atmosferą ustronia na bałtyckiej wysepce, serdecznie żałuję tych, którzy takiego miejsca ucieczki z wielkomiejskiego gwaru nie mają. I wielce doceniam swoje szczęście, że ja miałam i nadal mam swoje Saltkrakan. Moje Saltkrakan nazywa się Trzebuń. Kiedyś była to zaiste prawdziwa wioska na krańcu świata. Dzisiaj niestety, trochę się ucywilizowała.
|
Tu spędzaałam niemal każde wakacje |
|
Brukowana droga wiodła z Dziemian do Trzebunia i tu się kończyła. Dalej można było jedynie jechać konno lub iść na piechotę do Somin. Próba jazdy samochodem kończyła się zakopaniem się w głębokich piachach. |
|
Piękna drewniana chata kryta strzechą. Godzinami potrafiłam się tu bawić w komórce. |
|
Każda burza w Trzebuniu budzi wielki respekt |
|
Niestety, dzisiaj tej chaty już nie ma |
|
Nasza chata - widok od strony ogrodu |
|
Widok z ogrodu na Jeziorko |
|
Nasze oczko wodne, czyli prywatna hodowla ryb mojego taty |
|
Wino obrastające domek, dostarczające owoców do wina domowej roboty |
|
Altanka, w której można siedzieć całymi dniami (i nocami) |
|
A miała to być mała choineczka |
Zaiste, można tu spędzić cały rok i nigdy się nie nudzić. Szkoda, że do pracy daleko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz